Ile razy w
życiu potrzeba kogoś, kto wysłucha i
pocieszy? Kogoś, na czyim ramieniu będzie można się wypłakać i wyżalić. Po
prostu – przyjaciela.
Kolejna zła ocena. Kolejna awantura w domu. Co
ja poradzę, że nauczycielka od chemii się na mnie uwzięła i pyta mnie z czegoś,
co teoretycznie powinnam umieć, a czego praktycznie nie widziałam w życiu na
oczy. Szkoda, że rodzice nie rozumieją. Dla nich liczą się tylko oceny, chociaż
trzy lata temu powtarzali, że uczę się d
l a s i e b i e , a nie dla nich.
Słońce świeci. Chmury na zachodzie zwiastują nadchodzącą burzę.
Ubieram
ulubione spodnie od dresu, zmieniam T-shirt na klubową koszulkę Andresa
Iniesty. Tak, wiem kto to. Tak, wiem gdzie gra. Wychodzę z domu, wkładając do
uszu słuchawki, w których Glaca śpiewa jeden
taki dzień. Nie chciało mi się spinać włosów, i tak powypadają z kucyka,
więc niech sobie wiszą swobodnie. Wchodzę na halę i odszukuję wzrokiem trenera.
Nie mam z tym jakichś specjalnych trudności. Wrzeszczy na Kubiaka. A zaraz
pewnie zmieni obiekt na Matta. Znaczy szmaciurę – Matteo Martino.
Wyżej
rzeczony siatkarz staje obok mnie, próbując mnie objąć. Już ja znam te jego
sztuczki. Mruczę krótkie spierdalaj i
podchodzę do Lorenza, któremu po angielsku staram się wyjaśnić powód mojej
wizyty. Tata i mama płynnie mówią po włosku, ale mnie jakoś nigdy nie
interesował zbytnio ten język. Wolałam edukować się z japońskiego. Teraz
żałuję. Mogłabym oszczędzić sobie dukania w języku, który powinnam umieć do
perfekcji, a którego mam jedynie podstawy.
Lorenzo
z uśmiechem na twarzy się zgadza. Cóż, zawsze lubił mojego ojca. A przynajmniej
tak od niego słyszałam. Piłka leci w moją stronę. Jest niska, do przyjęcia
dołem się nie nadaje, więc przyjmuję ją wewnętrzną częścią stopy. Okrągły
przedmiot odbija się od podłoża i wraca do mojej nogi. Mogę się pobawić.
Zaczynam ją podbijać. Dwadzieścia cztery „kapki” to mój rekord. Robię z piłką
to, czego nauczył mnie znajomy. Wszystkie sztuczki i triki przychodzą mi z
łatwością, a to tylko dzięki naukom Szymona. Pamiętam, że potrafił ze mną
spędzić po kilka godzin dziennie na boisku, ucząc i wytykając błędy.
Ostatnie
podbicie, idealne do mocnego uderzenia piłki. Już chwilę później piłka posłana
przeze mnie uderza Martino w twarz. Krzyk siatkarza rozlega się po całej hali,
zwracając tym samym uwagę innych. Uśmiecham się niewinnie.
- No weź przestań, to
nie było aż tak znów mocne uderzenie – w moim głosie słychać kpinę.
- Jeszcze tego
pożałujesz, smarkulo – warczy, zaciskając zęby. Z nosa płynie mu strużka krwi.
Ale przecież naprawdę to nie było mocne uderzenie.
- No, uważaj bo się
przestraszę – nie mogę się powstrzymać od odpyskowania mu. Kuba, gdzieś tam z
tyłu, pokłada się ze śmiechu. Wiem, że trochę przeginam, ale co on może mi
zrobić? Uderzyć? Porwać? Wątpię. Dba o
swoją, nie za dobrą ale zawsze jakąś, reputację przyjmującego Jastrzębskiego
Węgla.
Podchodzę do Kuby i dźgam go na
powitanie w brzuch. Libero udaje, że zwija się z bólu. Zabieram mu piłkę z rąk
i zaczynam odbijać. Właśnie mam sobie zaserwować, gdy po podrzucie piłka znika
mi z pola widzenia. Odwracam się i widzę Włocha, stojącego przy mnie z miną
jakby miał mnie za chwilę wrzucić do grobu.
- Też cię lubię,
Matt. A teraz oddaj piłeckę.
- Nie ma mowy,
młoda.
- To ją sobie w dupę
wsadź – pokazuję mu język i zabieram Łasko drugą.
Od Tyśś: Czy Wam też podobał się wczorajszy mecz tak bardzo jak mi? :)
Akcja: "Martino dostał w mordę" made my day! ;D Już lubię to opowiadanie :)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału: krótki, ale wciągający :)Po przeczytaniu go mam ochotę na duuuużo więcej :) Aczkolwiek trochę zdziwił mnie fakt, że Bernardi nie zareagował na rozbicie nosa swojemu zawodnikowi. :)
I bardzo fajny szablon ;) Kuba *.*
Ach, ten mecz był niesamowity!
Pozdrawiam! ;*
PS Jak masz chwilkę, to u mnie 5 ;) http://goniac-najskrytsze-marzenia.blogspot.com/2013/06/rozdzia-5-mecz.html
Ja niemal kocham ten mecz, jak to opowiadanie :P
OdpowiedzUsuńNa żywo wczorajszy mecz - NIE DO OPISANIA, GDAŃSK ODLECIAŁ <3
OdpowiedzUsuńNo i dobrze tak Matteo. Niech przestanie zgrywać takiego twardziela, bo marnie mu to wychodzi, bardzo marnie.
Ja tam współczesnych rodziców nastolatków nie rozumiem. Jak oceny mogą być najważniejsze?
Przyjaźn z Kubą - baja *___*
Haha ok :D Taka tam wizyta na treningu :D Naprawdę, podziwiam Lorenzo za ogarnięcie takiej zgrai ;)
OdpowiedzUsuńSzykuje się miła kolacyjka. Może trener zabierze podopiecznego ze sobą? ;p
Pozdrawiam
P.S. Mnie też cieszył bardzo, bardzo, bardzo.