2. Cóż, znam to uczucie, gdy znajdujesz się na krawędzi



          Ile razy w życiu potrzeba kogoś, kto wysłucha  i pocieszy? Kogoś, na czyim ramieniu będzie można się wypłakać i wyżalić. Po prostu – przyjaciela.
           Kolejna zła ocena. Kolejna awantura w domu. Co ja poradzę, że nauczycielka od chemii się na mnie uwzięła i pyta mnie z czegoś, co teoretycznie powinnam umieć, a czego praktycznie nie widziałam w życiu na oczy. Szkoda, że rodzice nie rozumieją. Dla nich liczą się tylko oceny, chociaż trzy lata temu powtarzali, że uczę się d l a  s i e b i e , a nie dla nich. Słońce świeci. Chmury na zachodzie zwiastują nadchodzącą burzę.
           Ubieram ulubione spodnie od dresu, zmieniam T-shirt na klubową koszulkę Andresa Iniesty. Tak, wiem kto to. Tak, wiem gdzie gra. Wychodzę z domu, wkładając do uszu słuchawki, w których Glaca śpiewa jeden taki dzień. Nie chciało mi się spinać włosów, i tak powypadają z kucyka, więc niech sobie wiszą swobodnie. Wchodzę na halę i odszukuję wzrokiem trenera. Nie mam z tym jakichś specjalnych trudności. Wrzeszczy na Kubiaka. A zaraz pewnie zmieni obiekt na Matta. Znaczy szmaciurę – Matteo Martino.
              Wyżej rzeczony siatkarz staje obok mnie, próbując mnie objąć. Już ja znam te jego sztuczki. Mruczę krótkie spierdalaj i podchodzę do Lorenza, któremu po angielsku staram się wyjaśnić powód mojej wizyty. Tata i mama płynnie mówią po włosku, ale mnie jakoś nigdy nie interesował zbytnio ten język. Wolałam edukować się z japońskiego. Teraz żałuję. Mogłabym oszczędzić sobie dukania w języku, który powinnam umieć do perfekcji, a którego mam jedynie podstawy.
              Lorenzo z uśmiechem na twarzy się zgadza. Cóż, zawsze lubił mojego ojca. A przynajmniej tak od niego słyszałam. Piłka leci w moją stronę. Jest niska, do przyjęcia dołem się nie nadaje, więc przyjmuję ją wewnętrzną częścią stopy. Okrągły przedmiot odbija się od podłoża i wraca do mojej nogi. Mogę się pobawić. Zaczynam ją podbijać. Dwadzieścia cztery „kapki” to mój rekord. Robię z piłką to, czego nauczył mnie znajomy. Wszystkie sztuczki i triki przychodzą mi z łatwością, a to tylko dzięki naukom Szymona. Pamiętam, że potrafił ze mną spędzić po kilka godzin dziennie na boisku, ucząc i wytykając błędy.
              Ostatnie podbicie, idealne do mocnego uderzenia piłki. Już chwilę później piłka posłana przeze mnie uderza Martino w twarz. Krzyk siatkarza rozlega się po całej hali, zwracając tym samym uwagę innych. Uśmiecham się niewinnie.
 - No weź przestań, to nie było aż tak znów mocne uderzenie – w moim głosie słychać kpinę.
 - Jeszcze tego pożałujesz, smarkulo – warczy, zaciskając zęby. Z nosa płynie mu strużka krwi. Ale przecież naprawdę to nie było mocne uderzenie.
 - No, uważaj bo się przestraszę – nie mogę się powstrzymać od odpyskowania mu. Kuba, gdzieś tam z tyłu, pokłada się ze śmiechu. Wiem, że trochę przeginam, ale co on może mi zrobić? Uderzyć? Porwać?  Wątpię. Dba o swoją, nie za dobrą ale zawsze jakąś, reputację przyjmującego Jastrzębskiego Węgla.
             Podchodzę do Kuby i dźgam go na powitanie w brzuch. Libero udaje, że zwija się z bólu. Zabieram mu piłkę z rąk i zaczynam odbijać. Właśnie mam sobie zaserwować, gdy po podrzucie piłka znika mi z pola widzenia. Odwracam się i widzę Włocha, stojącego przy mnie z miną jakby miał mnie za chwilę wrzucić do grobu.
 - Też cię lubię, Matt. A teraz oddaj piłeckę.
 - Nie ma mowy, młoda. 
 - To ją sobie w dupę wsadź – pokazuję mu język i zabieram Łasko drugą.

Od Tyśś: Czy Wam też podobał się wczorajszy mecz tak bardzo jak mi? :)

4 komentarze:

  1. Akcja: "Martino dostał w mordę" made my day! ;D Już lubię to opowiadanie :)
    Co do rozdziału: krótki, ale wciągający :)Po przeczytaniu go mam ochotę na duuuużo więcej :) Aczkolwiek trochę zdziwił mnie fakt, że Bernardi nie zareagował na rozbicie nosa swojemu zawodnikowi. :)
    I bardzo fajny szablon ;) Kuba *.*

    Ach, ten mecz był niesamowity!

    Pozdrawiam! ;*

    PS Jak masz chwilkę, to u mnie 5 ;) http://goniac-najskrytsze-marzenia.blogspot.com/2013/06/rozdzia-5-mecz.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja niemal kocham ten mecz, jak to opowiadanie :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Na żywo wczorajszy mecz - NIE DO OPISANIA, GDAŃSK ODLECIAŁ <3
    No i dobrze tak Matteo. Niech przestanie zgrywać takiego twardziela, bo marnie mu to wychodzi, bardzo marnie.
    Ja tam współczesnych rodziców nastolatków nie rozumiem. Jak oceny mogą być najważniejsze?
    Przyjaźn z Kubą - baja *___*

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha ok :D Taka tam wizyta na treningu :D Naprawdę, podziwiam Lorenzo za ogarnięcie takiej zgrai ;)
    Szykuje się miła kolacyjka. Może trener zabierze podopiecznego ze sobą? ;p
    Pozdrawiam
    P.S. Mnie też cieszył bardzo, bardzo, bardzo.

    OdpowiedzUsuń