Deszcz. Krople nieustannie od jakiejś godziny spadają z nieba na ulice, budynki i ludzi. Oblewają je, zmywając brud. Chciałabym zmyć swój brud. Ale to nie jest takie proste. Mój brud nie ma nic wspólnego z fizyczną powłoką. Jest on duchowy, wewnętrzny, mentalny. I cholernie wkurzający. Wpatruję się w szybę okna w domu Popiwczaka, siedząc na parapecie i podkulając nogi pod siebie. Ulewa złapała nas w drodze, więc zaproponował że mogę u niego przeczekać.
Sam zainteresowany zniknął w kuchni. Jego babcia wyszła do lekarza, a dziadek do kolegów na popołudniową partyjkę brydża. Mój wyłączony telefon leży na biurku. Podążam wzrokiem po czerwonej tapecie w niebieskie wzorki, lustruję obraz Najświętszej Panny nad drzwiami, spoglądam na kilka plakatów nad zaścielonym łóżkiem. Wisząca nad biurkiem szafka zawalona książkami wygląda, jakby miała zaraz spaść. Obrotowe krzesło, na którym wisi ręcznik stoi na środku pokoju, czekając żeby ktoś na nim usiadł.
Czerwone grube zasłony odbijają się kolorem od białej framugi okna i firanek tego samego koloru. Odcinają się również od koloru tapety, co dodaje pomieszczeniu uroku. Brązowe meble dopełniają efektu. Innymi słowami – ładnie tutaj. A u mnie? Szafa, biurko, wiecznie niezaścielone łóżko, ubrania leżące na podłodze, pourywane zasłonki, otwarte szafki. Tak, jestem bałaganiarą. I co z tego? Mi jest z tym dobrze. Może kiedyś się zmienię.
Do pomieszczenia wchodzi Kuba z dwoma szklankami soku w rękach. Posyła mi uśmiech i stawia napoje na biurku. Sam zajmuje miejsce na krześle i wpatruje się we mnie. Sięgam po szklankę, nie patrząc na niego. Wiem, że będzie pytał.
- A teraz mów, co jest.
- Co ma być? Wszystko jest dobrze.
- Chodzi o Martino, prawda? – świdruje mnie wzrokiem.
- Skąd wiesz? – wymyka mi się. I już wiem, że będę musiała mu powiedzieć.
- Słyszałem, jak próbował zaszantażować Bernardiego. Mówił, że wie coś, co może poważnie zaszkodzić jego trenerskiej pozycji. Na szczęście Lorenzo się nie dał.
- Mnie też szantażuje – prycham.
- Jak to?
- Mówi, że rozpowie tu i tam, że dziecko mojej matki ma takiego a nie innego ojca.
- Lorenzo, prawda?
Milknę na chwilę, wpatrując się w jego szarawe oczy. Nie wytrzymuję i muszę odwrócić wzrok, który teraz tkwi w wielkim plakacie Chelsea Londyn.
- Tak. Właśnie on – wzdycham. Jego umiejętność dedukcji mnie powala. Po prostu tak cholernie wie, co w danej chwili mi jest. Czego potrzebuję i dlaczego jest tak a nie inaczej.
W korytarzu słychać miauk i do pokoju wchodzi kot rudej barwy z przeraźliwym krzykiem na swoich kocich ustach. Albo raczej pyszczku. Sierściuch dość pokaźnych rozmiarów wskakuje mi na kolana, żądając pieszczot. W nagrodę ostrzy pazury na nogawce moich spodni, co kwituję skrzywieniem ust w grymasie. Nie powiem, by należało to do najprzyjemniejszych doznań.
- Zajęłaś jego miejsce – śmieje się Kuba.
- Mogłeś mówić – uśmiecham się. – Usiadłabym gdzie indziej.
Za oknem przetacza się potężny grzmot. Kurde, czyli jeszcze trochę tutaj posiedzę. No, przynajmniej mam zajęcie. Kot zdaje się tak spragniony pieszczot, że przy najmniejszym dotyku mruczy jak traktor.
- Lucjusz uwielbia, jak się go drapie pod brodą – instruuje mnie.
- Lucjusz?
- Babcia miała inwencję twórczą.
- Bardzo ładnie – stwierdzam, przypatrując się, jak blondyn odkłada puste naczynie na biurko i podchodzi do mnie.
Bierze delikatnie kota na ręce, co ten wykorzystuje i wygodnie się usadawia w jego ramionach. Po chwili już śpi, pomrukując trochę przy głębszym oddechu. Schodzę z parapetu, odkładam szklankę, po czym idę do przedpokoju po mój plecak.
- Gdzie idziesz? – dziwi się Kuba.
- Zadanie z matmy może zrobię – uśmiecham się. – Pomógłbyś mi?
- Pewnie – odkłada kota na parapet. Sierściuch tylko prycha i mości się wygodnie.
Nie mogłam się oprzeć, żeby nie nazwać tak tego kota ;D
A i zapraszam na blog Arancione ----> mecz mojego życia
Booskie imie kota mój od 3 lat nazywa się Lucjan ;-)
OdpowiedzUsuńA co do rozdziału. A co by tu pisać długo jest świetny :-)
Pozdrawiam Via. Wybacz nie chce mi się logować ;-)
Lucjusz? Już mi się podoba, nawet nie wiem dlaczego. *.*
OdpowiedzUsuńZ takim Kubą to ja nawet matmę mogę odrabiać. Prawdziwy przyjaciel niosący zrozumienie.
A Matteo niech się wpierdala ten swój superżel do włosów, o.
Zgadzam się z Caroline, Matteo niech wypierdala :)
OdpowiedzUsuńŚwietne imię dla kota ;)
Pozdrawiam! ;*
PS Dziękuję za poprawę humoru :D
Zapraszam na nowość.
OdpowiedzUsuńhttp://6loveme6.blogspot.com/
http://siatkarski-chaos-kontrolowany.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńpojawił się nowy rozdział, buziaki ;*
zapraszam na 4: http://siatkarskie-rodzenstwo.blogspot.com :)
OdpowiedzUsuńLucjusz wbrew pozorom bardzo fajnie brzmi i chyba do kota pasuje ;)
OdpowiedzUsuńKuba, zgadł, wie i jakoś nie potępia przyjaciółki :) Dlatego powinna się go trzymać, a może zbliżyć? Przecież tak dobrze się z nim czuje.
Pozdrawiam
Serdecznie zapraszam na ostatni rozdział ;)
OdpowiedzUsuńhttp://6loveme6.blogspot.com/
Zapraszam na nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńhttp://someday-you-will-find-the-real-love.blogspot.com/
Lucjusz- według mnie imię genialne! :D
OdpowiedzUsuńKuba jest niesamowity, taki przyjaciel to prawdziwe marzenie. A może niedługo ktoś więcej? ;) Potrafi porozmawiać, zrozumieć i wysłuchać, oraz nie potępiać.
Zapraszam do siebie na dwójkę http://ill-never-let-you-go.blogspot.com/ ;*